Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/airshow.radom.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/tymek10/ftp/airshow.radom.pl/paka.php on line 5
i ogólnie robiła z siebie idiotkę. Natomiast Glenda zdołała w końcu

i ogólnie robiła z siebie idiotkę. Natomiast Glenda zdołała w końcu

  • Krystian

i ogólnie robiła z siebie idiotkę. Natomiast Glenda zdołała w końcu

26 February 2021 by Krystian

przekonać prokuratora okręgowego, żeby oskarżającą wiadomość przesłał do laboratorium FBI. Tam szybko zweryfikowano wiele miejsc wskazujących na wahanie, co jest wiadomym znakiem fałszerstwa. Quincy podziękował Rainie za to, że przyjechała. Glenda dostała awans. Rainie ponownie wróciła do Portland. Miała swoją firmę, a Quincy musiał dokończyć sprawę i myślał o córce. Rainie okazywała mu współczucie i wsparcie i niewiele od niego wymagała. Rozumiała, że jest bardzo zajęty. On nie mógł być przy niej, ale ona mogła być przy nim. Na tym polega prawdziwy związek. Musi być prawdziwy, dorosły i dojrzały. Gdyby się okazało, że ma się dostosować jeszcze lepiej, musiałaby kogoś pobić. Dwa tygodnie wcześniej jakiś kuter u wybrzeży stanu Maryland wyciągnął w sieci ciało Abrahama Quincy'ego. Montgomery wyznał, że Andrews kazał tak obciążyć ciało i wrzucić do bardzo głębokiej wody, żeby nigdy nie zostało znalezione. Chciał, żeby Quincy do końca nie wiedział, co się stało z ojcem, żeby zastanawiał się, czy może wciąż jeszcze żyje i czeka na swojego syna... Ale nawet Andrews nie miał wpływu na los. W tamtej okolicy operował pewien kuter rybacki. Wyciągnęli ciało w sieci. Abraham Quincy się odnalazł. Zadzwoniła Kimberly. Stwierdziła, że Rainie mówi zbyt cicho i zbyt poważnie. W końcu tygodnia miał się odbyć pogrzeb Abrahama. Kimberly spytała, czy Rainie przyjedzie. 255 Rainie kupiła trzeci bilet do Wirginii. Potem czekała na wiadomość od Quincy'ego i czekała na wiadomość od Quincy'ego, i czekała na wiadomość od Quincy'ego. W końcu podniosła słuchawkę. Nie oddzwonił. Rainie miała dość. Pojechała na lotnisko, pokazała bilet, którego ważność kończyła się za dwa dni, powiedziała, że ma pilną sprawę rodzinną i wsiadła do samolotu. Po ośmiu godzinach zapukała do drzwi Quincy'ego. Otworzył. Wyglądał na spiętego, potem na zszokowanego, wreszcie na wdzięcznego. Napadła na niego, zanim jeszcze zdążyli dojść do łóżka. Stwierdziła, że robi się całkiem niezła w sprawach seksu. Później pojechali na cmentarz Arlington i usiedli obok siebie przy grobach Mandy i Bethie. Nie rozmawiali. Nic nie robili. Siedzieli, dopóki słońce nie zeszło nisko nad horyzont. W drodze powrotnej do samochodu Quincy trzymał ją za rękę. Zabawne, miała trzydzieści dwa lata, a nigdy dotąd z nikim nie chodziła za rękę. Potem on otworzył jej drzwi, ale zanim zdążył wsiąść, ona poczuła dziwny ból w piersi. Znów chciała go dotykać. Znów chciała go mieć w sobie, oplatać go nogami i przytulać. Ale kiedy dojechali do domu, po prostu położyła zmęczonego Quincy'ego do łóżka. Długo nie mogła zasnąć. Głaskała zmarszczki na jego twarzy, te, które nie znikały nawet wtedy, kiedy spał. Dotykała jego siwych włosów i blizn na piersi. W końcu zrozumiała. Wszystko. Cały ogrom. Dlaczego ludzie się szukali i zakładali rodziny. Dlaczego słoniątko brnęło z uporem przez pustynię. Dlaczego ludzie kłócili się i śmiali, wściekali się i kochali. Dlaczego mimo wszystko pozostawali razem. Dlatego, że kiedy cierpiała, czuła się lepiej, jeśli cierpiała razem z nim. A kiedy była zła, lepiej było razem z nim przeżywać tę złość. I kiedy była smutna, o wiele lepiej było się smucić razem z nim. Niech to szlag! Nie chciała wsiadać na pokład tego samolotu. To głupie! Byli dwójką dorosłych ludzi, każde z nich miało własne życie i wymagającą pracę. Poza tym przecież istnieją telefony! Cholera, jak ona nie chciała wracać na pokład samolotu! Została na pogrzebie. Trzymała Quincy'ego za rękę. Klepała Kimberly po plecach, gdy ta się rozpłakała. Poznała liczną rodzinę i dla każdego była miła. Potem wróciła do domu Quincy'ego, gdzie przybyli razem tak, jakby

Posted in: Bez kategorii Tagged: samoyed pies, katarzyna warnke mąż, makijaż oczu krok po kroku,

Najczęściej czytane:

...

- Tak, niedługo wystąpię z wnioskiem o adopcję - po¬twierdził Mark. Schylił się i posadził Henry'ego tuż obok swojej nogi, wiedząc, że ostatnio chłopczyk lubił się bawić w następu¬jący sposób: chwytał nogawkę spodni stryjka, podciągał się do pozycji pionowej, a potem z rozmachem opadał z po¬wrotem na pupę. - Skoro będzie syn, przydałaby się również i mama...- zasugerowała jakaś dziennikarka. ... [Read more...]

ważnego lub zupełnie nieistotnego. Statystycznie rzecz biorąc, samobójcy rzadko zwierzali się innym ze swoich planów. Gdyby odebrała telefon, mogła co najwyżej opóźnić nieuniknione, to wszystko. Była egoistką, myśląc, że potrafiłaby go odwieść od odebrania sobie życia, skoro nie udało się to nawet jego narzeczonej. Chwyciła w lustrze odbicie Chrisa. Obserwował ją, jakby wiedział, że zastanawia się nad sensem swojego postępowania i nad sobą samą. Zebrała wszystkie siły i odwróciła do brata. - Zadałeś mi bezpośrednie pytanie i oto moja odpowiedź, Chris. Dlaczego wolę zaufać niewiarygodnemu źródłu, a nie tobie? Ponieważ Huff rozpuścił cię jak dziadowski bicz, co widać, słychać i czuć. Jesteś totalnym egoistą i robisz tylko to, co przynosi ci jakiś zysk. Kiedy ktoś cię przyłapie na złym uczynku, liczysz na to, że twój czar albo wpływy Huffa zaoszczędzą ci kłopotów. Jesteś pochłonięty sobą, hedonistyczny i amoralny. Kłamiesz, często tylko dla przyjemności, by przekonać się, że ujdzie ci to na sucho. Nikt nigdy w życiu niczego ci nie odmówił, może poza rozwodem, chociaż jestem pewna, że przy pomocy Huffa uzyskasz go w końcu, uczciwie lub nie. Czy uważam, że zabiłeś Iversona? - spytała retorycznie. - Tak. I to ci się upiekło. Jeżeli jednak zabiłeś Danny'ego, zapłacisz za to, Chris. Przysięgam ci, że sama tego dopilnuję. Chris odstawił kubek z winem na stolik. - Sayre, usiądź. Proszę. To słowo w jego ustach było tak niezwykłe, że Sayre wróciła w pobliże łóżka i przysiadła na jego brzegu, niechętnie. Chris sięgnął po jej dłonie i przytrzymał, gdy chciała je cofnąć. - Pomyśl o tym, jak umarł Danny - rzekł cicho. - Żeby go zabić, musiałbym zdjąć znad drzwi starą strzelbę, załadować obie komory, wepchnąć mu lufę do ust i pociągnąć za spust. Pomimo wszystkich moich wad, jakie przed chwilą wymieniłaś, naprawdę sądzisz, że potrafiłbym zabić własnego brata? Nie zrobiłem tego - dodał, nie czekając na odpowiedź. - Nie zabiłem Danny'ego. Robisz z siebie idiotkę samym tym podejrzeniem. - Co to dla ciebie za różnica? - Żadna. Po prostu nie chcę, żebyś poczuła się zażenowana. Powód jego nonszalanckiego wytłumaczenia był tak przejrzyście jasny, że od razu zrozumiała, o co chodzi. - Nie, myślisz o czymś innym, prawda Chris? Odciągam od ciebie jego uwagę, prawda? - O czym ty mówisz? - O Huffie. Sprawiam wam kłopoty i chociaż wyprowadzam go z równowagi, jego uwaga koncentruje się na mnie, a ty nie możesz tego ścierpieć. Oczy Chrisa stały się pustymi okiennicami, odbijającymi jej wizerunek w hebanowej głębi. Wargi, przed chwilą rozciągnięte w gładkim uśmiechu, teraz zacisnęły się w wąską kreskę. Ledwo się poruszyły, kiedy powiedział: - Wracaj do San Francisco, gdzie twoje miejsce, Sayre. - Tak, wiem, że tego właśnie byś chciał. - Nie dla mnie, dla ciebie. Sayre roześmiała się, kładąc rękę na piersi. - Mam uwierzyć, że zależy ci na moim dobrym samopoczuciu? - Owszem. Sama powiedziałaś, że ostatnimi czasy Huff sporo o tobie myśli. Chcesz wiedzieć dlaczego? Chcesz usłyszeć, co planuje dla swojej córeczki? - uśmiechnął się szyderczo. 25 ...

Biuro Charlesa Nielsona mieściło się w budynku banku na Canal Street, w centrum Nowego Orleanu. Dzielił dwudzieste piętro z dwoma dentystami, firmą pośredników inwestycyjnych, psychologiem i niezidentyfikowanym przedsiębiorstwem z inicjałami w nazwie. Biuro Nielsona znajdowało się na samym końcu wyłożonego dywanem korytarza, po lewej. Na drzwiach, wypisane skromną czarną czcionką, widniało jego nazwisko. Mała poczekalnia była wyposażona w proste, przydatne w tego typu pokoju meble - dwa obite tapicerką fotele i maty stolik od kompletu ze stojącą na nim lampą. Przy biurku w recepcji siedziała ładna kobieta w średnim wieku. Rozmawiała właśnie z Sayre, gdy do biura wszedł Beck. Trudno powiedzieć, które z nich było bardziej zdumione - Sayre czy Beck. Spoglądając ponad ramieniem Sayre, recepcjonistka przywitała Merchanta serdecznym: „Dzień dobry". - Witam - powiedział. - Zaraz się panem zajmę. Tymczasem proszę spocząć. Beck nie skorzystał z zaproszenia. Pozostał na miejscu, ciekawy, co miała do powiedzenia Sayre, która na jego widok zesztywniała, jakby kij połknęła. - Najwyraźniej nastąpiło jakieś małe niedopatrzenie. Czasami pan Nielson umawia się z kimś na spotkania, a potem zapomina mi o tym powiedzieć, żebym mogła zanotować to w kalendarzu. - Nie zapomniał... - Sayre przerwała i chrząknęła. - Nie zapomniał pani powiedzieć o tym spotkaniu, ponieważ nie byłam umówiona. - Ach tak. W jakim celu chciałaby się pani z nim zobaczyć? Z przyjemnością przekażę mu wiadomość. - Nazywam się Sayre Lynch. Kiedyś Hoyle. Uśmiech recepcjonistki zbladł. - Hoyle od Hoyle Enterprises? Z tych Hoyle'ów? - Tak. - Rozumiem. - Nie sądzę. Nie przyszłam tutaj jako reprezentantka mojej rodziny. Recepcjonistka złożyła ręce i położyła je na biurku, jakby szykowała się do wysłuchania wyjaśnień Sayre. - Jestem pewna, że pan Nielson przyjmie tę wiadomość z zainteresowaniem. - W rozmowie z nim proszę podkreślić, że chciałam zaoferować mu swą pomoc. - Tak, rozumiem. Pan Nielson... - Nagle zadzwonił telefon. Recepcjonistka uniosła palec wskazujący, prosząc Sayre o chwilę cierpliwości, i odebrała. - Biuro Charlesa Nielsona. Nie, przykro mi, nie ma go w pracy. Czy mogę przekazać mu jakąś wiadomość? - Sięgnęła po notatnik i zaczęła coś zapisywać. Sayre zwróciła się w stronę Becka. - Śledziłeś mnie? - Nie pochlebiaj sobie. W przeciwieństwie do ciebie, ja byłem umówiony. Gdy tylko recepcjonistka odłożyła słuchawkę, ominął Sayre i podszedł do biurka. - Pani jest zapewne Brendą - powiedział z uroczym uśmiechem, głosem słodkim jak miód. - Tak. - Rozmawialiśmy kilkakrotnie przez telefon. Nazywam się Beck Merchant. - O mój Boże - rzuciła nerwowo sekretarka. - Nie dotarła do pana moja wiadomość? - Wiadomość? - Pan Nielson musiał wyjechać w pilnej sprawie. Zostawiłam panu wiadomość na poczcie głosowej, że nie będzie mógł spotkać się z panem dziś po południu. Beck wyciągnął komórkę z kieszeni na piersi marynarki i sprawdził wyświetlacz. - Faktycznie. Najwidoczniej nie zdążyłem jej odebrać. - Miałam nadzieję, że dostanie ją pan przed wyruszeniem w podróż. - Wolałbym, żeby pani szef był na tyle uprzejmy, aby spotkać się ze mną, zanim wyjechał z miasta w takim pośpiechu. Kiedy zamierza wrócić? - Nie poinformował mnie o tym. - Czy można się z nim skontaktować telefonicznie? - Mogę panu podać numer hotelu. Jest w Cincinnati. - Rozumiem, że otrzymanie numeru komórki... - Jest wykluczone - ucięła. - Inaczej stracę posadę. - Nie chciałbym być za to odpowiedzialny. - Gdy pan Nielson zadzwoni, aby wysłuchać wiadomości, czy mam przesunąć pana spotkanie z nim na inny termin? - Tak, proszę. Jeśli nie odbiorę telefonu, proszę zostawić mi wiadomość z dokładną datą i godziną. Dostosuję swoje zajęcia do tego spotkania. Gdyby była pani na tyle uprzejma, proszę zadzwonić też do mojego biura i na telefon domowy. Nie chciałbym, aby dzisiejsza sytuacja się powtórzyła. - Oczywiście, panie Merchant. - Dziękuję. - Przykro mi, że fatygował się pan na próżno. Pani również - powiedziała, spoglądając na Sayre. - Ja również chciałabym się umówić z panem Nielsonem w najbliższym odpowiadającym mu terminie. - Poinformuję go o tym, pani Hoyle. - Lynch. - Oczywiście. Przepraszam. Sayre podała recepcjonistce swój numer telefonu komórkowego i do centrali motelu, po czym odwróciła się, by wyjść. Beck stał już w otwartych drzwiach, przytrzymując je. - Do zobaczenia, Brendo - rzucił przez ramię, wychodząc. - Do widzenia, panie Merchant. Sayre i Beck wyszli na korytarz razem i stanęli, czekając na tragicznie powolną windę. Zjechali do lobby, na dole Beck ruszył prosto do wyjścia, Sayre zaś skierowała się w stronę toalety damskiej. Wszystko odbyło się w kompletnej ciszy. Gdy pięć minut później Sayre wyszła z wieżowca, Beck stał na ocienionym chodniku i rozmawiał przez telefon. Nie ucieszyła się na jego widok. Dała mu wystarczająco dużo czasu na zniknięcie. Była piąta po południu i ulicami centrum miasta wędrowały tłumy spieszących się do domu ludzi. Wszędzie były korki i spaliny, zatrzymywane przy ziemi przez wilgotne powietrze sprawiały, że ciężko było oddychać. Beck wyglądał na wykończonego. Włożył palec do drugiego ucha, żeby zredukować nieco hałas i skoncentrować się na rozmowie. Zdjął marynarkę i przerzucił ją przez ramię, rozluźnił krawat i podwinął rękawy koszuli. Wyglądała zupełnie tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu, na cmentarzu. - Widząc ją, rozłączył się i przedarł się przez tłum w jej kierunku. - Nielson jeszcze nie dotarł do hotelu - powiedział. - Nie fatyguj się z dzwonieniem do niego. - Spróbuję później. - Kiedy zobaczyłem cię dzisiaj w jego biurze, myślałem, że padnę trupem. Dlaczego przyszłaś? - Tak jak powiedziałam jego asystentce, chciałam zaoferować mu swoje wsparcie. Jaki był cel twojej wizyty? - Chciałem się z nim spotkać osobiście - odparł gładko. - Pokazać mu, że ani ja, ani Hoyle'owie nie mamy rogów ani kopyt. Miałem nadzieję, że znajdziemy pokojowe rozwiązanie naszych problemów i unikniemy strajku. Chciałem wytłumaczyć mu, jak bardzo niepożądany byłby protest, zwłaszcza że robotnicy w fabryce otrzymują tygodniówki, nie wypłatę miesięczną. - Jesteś aniołem - odparła ironicznie. - Ile? - Ile czego? - Ile pieniędzy przyniosłeś ze sobą, żeby go przekupić? Zapaliło się zielone światło. Niewiele się namyślając, Sayre przeszła na drugą stronę. Gdy znalazła się na chodniku, Beck chwycił ją za ramię i zatrzymał w miejscu. - Wystarczająco dużo, żeby zapłacić za obiad. - Chcesz mnie zaprosić na obiad? - Zazwyczaj sama regulujesz swoje rachunki, ale tym razem to ja chciałbym zapłacić. Chyba że zjesz za dużo, a wtedy będę musiał cię poprosić, żebyś dorzuciła parę groszy. Uśmiechał się i spoglądał wyzywająco, lecz wzbudził w niej jedynie odrazę. Zamiast odczuwać zadowolenie z jego zainteresowania, zaczęła się zastanawiać, jak może być tak nieszczery. Ku swojemu własnemu zdziwieniu poczuła, że bardzo się zawiodła na Becku. - Chris powiedział mi o planach Huffa wobec nas. Przestał się uśmiechać. - Nie chciałabym, żebyś tracił swój czar, próbując mnie uwieść. Nie masz najmniejszych szans. A teraz przepraszam bardzo, ale mam jeszcze coś do załatwienia. Ominęła go i ruszyła chodnikiem. Beck jednak nie zniechęcil się i podążył za nią. - Zaproszenie cię na obiad nie ma nic wspólnego ze swatami Huffa. - Zejdź mi z drogi, Beck - powiedziała, gdy zastąpił jej drogę. - Spóźnię się. - Na co? - Z wizytą. Idę odwiedzić Billy'ego Paulika. Zaskoczyła go jej odpowiedź. Zatrzymał się na chwilę, dzięki czemu Sayre mogła oddalić się od niego o kilka kroków. - Zaczekaj, Sayre. Podwiozę cię. - Sama pojadę. Poza tym, nie sądzę, abyś był tam mile widziany. - Tak się składa, że mam mu coś do przekazania - poklepał teczkę. - Gdzie jest twój samochód? Moja półciężarówka jest bliżej - rzekł, gdy Sayre odpowiedziała na jego pytanie. Zaparkował pikapa w garażu wieżowca, znacznie bliżej niż ona. Sayre zaś bardzo chciała zdążyć do szpitala, zanim skończy się czas wyznaczony na odwiedziny. Klinika była dość blisko, lecz z powodu korków i niedostatecznej liczby miejsc parkingowych dostanie się na oddział intensywnej terapii, gdzie Billy Paulik dochodził do siebie po operacji, zajęło im pół godziny. Przez cały ten czas nie zamienili ani słowa. Na korytarzu stała Alicia Paulik. Rozmawiała z młodzieńcem w białym kitlu. Spostrzegła, jak Sayre i Beck wychodzą z windy i popatrzyła na mężczyznę z nieskrywaną wrogością. - Co ty tutaj robisz? - Przyszliśmy dowiedzieć się o stan Billy'ego - odparł spokojnie. - To Sayre Lynch. Pani Paulik zmierzyła Sayre od stóp do głów. - Lynch, co? Jesteś córką Huffa Hoyle'a. Szczerze mówiąc, nie dziwię ci się, że zmieniłaś nazwisko. ... [Read more...]

rstwa na rzecz Selmy, opiekuńczej kobiety w średnim wieku, jak wówczas sądzili. Teraz jej wiek stał się dla wszystkich zagadką. Nie mogła ważyć więcej niż pięćdziesiąt kiło, ale była silna i wytrzymała niczym młoda wierzba. Kiedy pojawiły się dzieci, Selma stała się ich nianią. Po śmierci Laurel, Danny, jako najmłodsza pociecha, potrzebował najwięcej czułości. Selma matkowała mu i od tego czasu łączyło ich coś szczególnego. Dlatego tak bardzo przeżywała jego śmierć. - Widziałem bufet w jadalni - rzekł Chris, odstawiając na wiklinowy stolik talerz z nietkniętym jedzeniem. - Nie sądzisz, że ten nadmiar jedzenia i alkoholu jest nieco wulgarny? - Nigdy nie zaznałeś dnia głodu w swoim życiu, nie masz więc prawa osądzać, czy na stole jest za dużo jedzenia. W głębi duszy Huff również uważał, że może nieco przesadził z hojnością, ale przez całe życie pracował jak szaleniec, żeby zapewnić dzieciom to, co najlepsze, i teraz też nie zamierzał niczego skąpić. - Zamierzasz mi teraz przypominać, jaki jestem niewdzięczny za to wszystko, co posiadam, i że nie mam pojęcia, co to znaczy żyć bez podstawowych rzeczy, jak wy za młodu? - Cieszę się, że tego doświadczyłem. Dzięki temu postanowiłem nigdy więcej nie cierpieć z powodu ubóstwa i osiągnąłem obecną pozycję. Ty zaś dzięki mnie jesteś tym, kim jesteś. - Spokojnie, Huff. - Chris przysiadł na jednym z foteli bujanych. - Znam to wszystko na pamięć. Wyssałem tę wiedzę z mlekiem matki. Nie musimy dziś przerabiać wszystkiego od początku. Huff poczuł, że ciśnienie wraca mu do normy. - To prawda, nie musimy. A teraz wstań. Mamy kolejnych gości. Chris stanął u jego boku, obserwując kolejną parę, wspinającą się ku nim po schodach. - Jak leci, George? Witaj, Lila. Dziękuję, że przyszliście - powiedział Huff. George Robson ścisnął Huffa swoimi obiema dłońmi. Były wilgotne, miękkie i blade. Jak cały George, pomyślał Huff z obrzydzeniem. - Danny był wspaniałym młodym człowiekiem, Huff. Najlepszym, jakiego znałem. - Masz absolutną rację, George. - Huff cofnął rękę, z trudem powstrzymując się od wytarcia jej o nogawkę spodni. - Dziękuję za te słowa. - To bardzo tragiczne wydarzenie. - Święta prawda. Dużo młodsza od George'a jego żona nie mówiła nic, ale Huff zauważył sprytne spojrzenie, jakie posłała Chrisowi, który uśmiechnął się do niej i rzucił: - Lepiej zabierz swoją ślicznotkę z tego upału do środka, George. Wygląda tak słodko, że zaraz się roztopi. Poczęstujcie się jedzeniem. - W domu jest mnóstwo ginu, George - dodał Huff. - Każ jednemu z barmanów przyrządzić drinka w wysokiej szklance i niech nie dolewają za dużo toniku. Mężczyzna wydawał się zadowolony z tego, iż Huff pamiętał o jego ulubionym napoju. Pospiesznie wprowadził żonę do środka. Kiedy już nie mogli ich usłyszeć, Huff zwrócił się do Chrisa: - Od kiedy sypiasz z Lilą? - Od zeszłej soboty po południu, kiedy George był na rybach z synem z pierwszego małżeństwa. Na tym polega przewaga drugich żon - dodał Chris z uśmiechem. - Zazwyczaj w pobliżu pałęta się jakieś potomstwo, które dostarcza ich mężom zajęcia przynajmniej przez dwa weekendy w miesiącu. Huff skrzywił się na te słowa. ...

- Skoro już mowa o żonach, czy w przerwach pomiędzy obracaniem Lili Robson udało ci się porozmawiać z Mary Beth? - Przez jakieś pięć sekund. - Powiedziałeś jej o Dannym? - Zaraz po przywitaniu oświadczyłem: „Mary Beth, Danny się zabił", na co ona: „Zatem mój udział w waszej fortunie właśnie się powiększył". Huff poczuł uderzenie krwi do głowy. - Ja jej pokażę udział! Ta dziewucha nie zobaczy ani centa z moich pieniędzy! Chyba że zrobi to, co powinna, i da ci rozwód. I to nie wtedy kiedy zechce, ale teraz. Pytałeś u te papiery rozwodowe, które do niej wysłaliśmy? - Nieszczególnie, ale Mary Beth i tak ich nie podpisze. - Więc wracaj do niej i zrób jej dzieciaka. - Nie mogę. - Nie chcesz. - Nie mogę. Zaalarmowany ponurym tonem syna, Huff przymrużył uczy. - Co to znaczy? Czy jest coś, czego mi nie mówisz? Coś, o czym nie wiem? - Porozmawiamy później. - Porozmawiamy teraz. - To nie jest odpowiedni moment - odparł Chris, akcentując każde słowo. - Poza tym robisz się czerwony na twarzy, a obaj wiemy, co to oznacza przy twoim wysokim ciśnieniu. - Ruszył w kierunku drzwi. - Idę po drinka. - Zaczekaj. Spójrz tylko na to. Skinieniem głowy Huff wskazał na podjazd, na którym właśnie zatrzymał się Beck. Tuż za nim pojawił się drugi samochód. Beck podszedł do niego, otworzył drzwi od strony kierowcy i wyciągnął rękę. Ze środka wynurzyła się Sayre, ignorując gest Becka. Wyglądała na gotową zabić go, gdyby choć raz jej dotknął. - Niech mnie diabli - powiedział Chris. Przyglądali się dwójce przybyłych, przemierzających dziedziniec ku gankowi. W połowie drogi Sayre uniosła głowę i spojrzała przed siebie spod szerokiego ronda czarnego słomkowego kapelusza. Widząc stojących na szczycie schodów Huffa i Chrisa, zmieniła kierunek i skręciła w bok, na ścieżkę wiodącą na tyły domu. Huff obserwował ją, dopóki nie zniknęła za rogiem. Nie wiedział, czego ma oczekiwać po córce po tak długiej nieobecności, ale był dumny z tego, co zobaczył. Sayre Hoyle - bo ta cała zmiana nazwisk to oczywista bzdura - wyrosła na piękną kobietę. Bardzo piękną. Nie mogło być lepiej. Beck wspiął się po schodach i stanął obok nich. - Jestem pod wrażeniem - rzekł Chris. - Wydawało mi się, że odeśle cię do wszystkich diabłów, - Prawie zgadłeś. - Co się stało? - Tak jak się spodziewałeś, Huff, planowała odjechać bez spotkania się z tobą. - Jakim cudem udało ci się ją tutaj ściągnąć? - Zaapelowałem do jej poczucia lojalności wobec rodziny oraz do sumienia. Chris zarechotał. - Czy zawsze była taka zarozumiała? - spytał Beck. Chris potaknął, a Huff rzucił: - Od dziecka była trochę wyniosła. - Bardzo mile określenie kogoś, kto jest po prostu upierdliwy. - Chris ogarnął wzrokiem dziedziniec. - Wygląda na to, że wszyscy goście już przybyli. Wejdźmy do środka i spełnijmy naszą powinność wobec Danny'ego. Dom był pełen ludzi, co wcale nie zaskoczyło Becka. Każdy, kogo cokolwiek łączyło z Hoyle'ami, przybył tu dziś, aby oddać cześć zmarłemu. Pojawili się wszyscy dyrektorzy i kierownicy fabryki, wraz z małżonkami. Robotników przybyło tylko kilku. Byli to ludzie, którzy pracowali u Huffa niemal od samego początku. Stali z dala od wszystkich, w krawatach i koszulach z krótkimi rękawami, wyraźnie spięci faktem, że przebywają w domu Huffa Hoyle'a. Niezgrabnie trzymali talerze z jedzeniem, starając się nie upuścić niczego na podłogę. Przybyli też klakierzy, zawsze chętni do przyklaskiwania Hoyle'om, ponieważ od tego zależały ich przychody. Miejscowi politycy, bankierzy, nauczyciele, detaliści i lekarze - wszyscy czerpali zysk ze szczodrości Huffa. Gdyby któryś z nich zadarł z potentatem, w okamgnieniu wypadłby z interesów. Było to niepisane prawo i wszyscy w miasteczku o tym wiedzieli. Każdy z gości wpisał się do księgi pamiątkowej, żeby Huff wiedział o ich przybyciu, nawet jeśli nie zamieni z nimi ani słowa na przyjęciu. Najmniej liczną grupę stanowili ludzie, którzy przybyli tu dla Danny'ego. Na tle tłumu wyróżniali się tym, że ich twarze wyrażały szczery smutek. Przez większą część stypy stali stłoczeni w jednym kącie, rozmawiając przygaszonymi głosami. Nie mieli zbyt wiele do powiedzenia gospodarzom, z obojętności lub z onieśmielenia. Opuścili przyjęcie, gdy tylko pozwoliła im na to przyzwoitość. Beck wmieszał się w tłum, przyjmując po drodze kondolencje, jako bona fide członek rodziny. Sayre również spacerowała po domu, rozmawiając wyłącznie z gośćmi. Unikała Becka, Chrisa i Huffa, ignorując ich tak, jakby ich tu w ogóle nie było. Beck zauważył, że ludzie trzymali się od niej na dystans, dopóki sama do nich nie podeszła. Byli to prości mieszkańcy małego miasteczka. Sayre w niczym ich nie przypominała. Chociaż zachowywała się bardzo otwarcie, onieśmielała gości swoją klasą i elegancją. Beckowi udało się napotkać jej spojrzenie tylko raz. Szła wtedy przez główny hol domu, obejmując wypłakującą się na jej piersi Selmę. Spostrzegła, że się jej przygląda i spojrzała nań, jakby był powietrzem. Minęły dwie godziny, zanim tłum zaczął się przerzedzać. Beck dołączył do Chrisa, który buszował przy bufecie. - Gdzie jest Huff? - Pali papierosa w bibliotece. Dobra szynka. Próbowałeś? - Jeszcze nie. Z Huffem wszystko w porządku? - Sądzę, że jest po prostu zmęczony. Ostatnie dni nie należały do najlżejszych. - A jak ty się czujesz? Chris wzruszył ramionami. - Różniliśmy się z Dannym, sam wiesz najlepiej, ale mimo to był moim bratem. - Sprawdzę, co z Huffem. Zostawię cię w roli gospodarza. - Wielkie dzięki - wymruczał Chris. - Nie może być aż tak źle. Widzę Lilę Robson. - Chris szczycił się niepomiernie swoim najnowszym podbojem, potwierdzając jedynie to, co Beck od dawna podejrzewał - że mąż Lili był idiotą. - Wygląda na smutną. Przydałoby się jej nieco towarzystwa. - Nie jest smutna. Po prostu się dąsa. - Z jakiego powodu? - Uważa, że jestem z nią wyłącznie dla seksu. - Dlaczego miałaby tak myśleć? - spytał Beck sarkastycznie. - Nie mam pojęcia. Zaczęła narzekać zaraz po tym, jak obciągnęła mi fiuta w łazience na górze. - Chris zerknął na zegarek. - Jakieś dziesięć minut temu - dodał. - Nie mówisz poważnie? - Beck spojrzał na przyjaciela. Chris wzruszył ramionami, ani nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając. - Idź do Huffa, zobacz, co z nim - powiedział. - Ja tymczasem postaram się, żeby te prostaki nie wyniosły nam z domu sreber rodzinnych. Beck znalazł Huffa w bibliotece, siedzącego w ulubionym fotelu, z papierosem w dłoni. Zamknął drzwi za sobą. - Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli zostanę z tobą przez chwilę? - Kto cię przysłał? Chris czy Selma? Na pewno nie Sayre. Ta nie traciłaby czasu na zamartwianie się mną. - Nie wiem jak ona, ale ja się o ciebie martwię. - Beck przysiadł na sofie. - Wszystko w porządku. - Huff wypuścił chmurę dymu w kierunku sufitu. - Dzielnie się trzymasz, ale właśnie straciłeś syna, a to musi być ciężkie przeżycie. Stary człowiek palił przez chwilę w milczeniu. - Wiesz, wydaje mi się, że Danny był ulubieńcem Laurel - powiedział wreszcie. Beck pochylił się do przodu i oparł przedramiona na kolanach. - Dlaczego... ? - Dlatego, że był do niej podobny, - Rzucił Beckowi spojrzenie. - Opowiadałem ci kiedyś o Laurel? - Słyszałem co nieco. - Była dokładnie taka, jak chciałem, Beck. Niezbyt inteligentna, ale komu, u diabła, to potrzebne? Laurel była słodka, łagodna i piękna. Beck pokiwał głową. Olejny portret, wiszący na ścianie w holu przedstawiał taką właśnie kobietę. Mężczyzna nie mógł się jednak powstrzymać przed myślą, że atrakcyjność Laurel w części zależna była również od fabryki odlewów stalowych, której właścicielem był jej ojciec, a w której pracował Huff. - Byłem nieokrzesanym prostakiem, wysławiałem się jak gbur. Laurel była wytworną damą. Wiedziała, jakich sztućców używać do jedzenia, - Jak udało ci się ją przekonać do małżeństwa? - Rzuciłem ją na kolana, - Huff parsknął śmiechem na wspomnienie tamtej chwili. - Powiedziałem jej: „Laurel, zostaniesz moją żoną", a ona się zgodziła. Otaczali ją mężczyźni, którzy obchodzili się z nią jak z jajkiem. Chyba spodobała jej się moja śmiałość. - Przyglądał się przez chwilę tlącemu się papierosowi. - Wierz albo nie wierz, Beck, ale byłem jej wierny. Nigdy jej nie zdradziłem, ani razu. Nie poszedłem z inną kobietą do łóżka, dopóki nie ukończyła się żałoba po jej śmierci. Uznałem, że jestem jej to winien. - Umilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej: - Kiedy zaszła w ciążę, z dumy ledwo mieściłem się w garniturze. Wiedziałem, że urodzi się chłopak. To musiał być chłopak. Chris był mój od pierwszej chwili, gdy wyciągnęli go z jej łona i wręczyli mnie. W tamtych czasach porodówka była niedostępna dla ojców, ale ja przekupiłem personel. Za niezłą sumkę zgodzili się, bym tam wszedł. Chciałem, żeby moją twarz jako pierwszą zobaczył po przyjściu na świat mój syn. W każdym razie zaanektowałem Chrisa od samego początku, i tak już pozostało. W ramach rekompensaty Laurel dostała Sayre. Była jej małą laleczką, którą mogła ubierać w krynolinowe sukienki, z którą urządzała herbatki, którą uczyła jazdy w angielskim siodle i tym podobne bzdury. Gdyby jednak Laurel żyła, zapewne do końca życia walczyłyby ze sobą i kłóciły się na śmierć i życie. Moja córka nie jest z rodzaju mdłych laleczek, prawda? ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 airshow.radom.pl

WordPress Theme by ThemeTaste