- Mogę ci dowieść.
- Czego ode mnie chcesz, Glorio St. Germanie? - A jak myślisz? Santos dotknął jej zaróżowionego policzka. - Myślę - mruknął głosem umyślnie lekko ochrypłym - że jestem dla ciebie za stary i że powinnaś zmykać do domu, do mamy. W oczach Glorii zabłysły iskierki; podjęła wyzwanie. - Naprawdę? Za stary? - Aha. Za stary. Zbyt doświadczony. Gramy w innych drużynach, moja panno. - Wypróbuj mnie. Spróbuj mnie pocałować. - Uniosła twarz. - No, dalej. Pocałował ją tak, jak mężczyzna całuje kobietę, jak - był tego prawie pewien - nikt jej dotąd nie całował. Dał tej zadziornej smarkatej znacznie więcej, niż oczekiwała. Oderwał się od niej, przesunął ze śmiechem palcem po jej wargach. Wpatrywała się w niego oniemiała, zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek powiedzieć. - Widzisz? Mówiłem ci, że jestem za stary. Kiedy odwrócił się, gotów odejść, złapała go za rękę. - Nie. Wspięła się na palce i pocałowała go równie głęboko, jak on ją przed chwilą. Włożyła w ten pocałunek całą siebie. Przywarła do Santosa, zagłębiła język w jego ustach, aż przestał panować nad sobą. Podniecała go jak żadna inna dziewczyna. Nie pamiętał już, co wolno, a czego nie, zapomniał ciętych ripost. Liczył się tylko ten jeden, naiwny, nienasycony pocałunek, ciało wtulonej w jego ramiona Glorii. Otrzeźwiał raptownie i odsunął ją od siebie. Miał jej coś dowieść, tymczasem to ona trzymała karty w ręku. - Koniec - powiedział. - Miło było, ale czas do domu. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, jakby nie docierało do niej znaczenie usłyszanych słów. - Zobaczymy się jeszcze? - spytała po chwili. - Nie. I znów powtórzyła się ta sama scena: Santos odwrócił się, by odejść, a Gloria chwyciła go za rękę. - Boisz się - stwierdziła, zaglądając mu w oczy. - Uciekasz. - Jesteś jeszcze młodziutka, Glorio St. Germaine. - Poklepał ją po policzku, siląc się na protekcjonalny gest. - Powiedziałem: miło było, a teraz zmykaj do domu, bo mama i tata czekają. - Naprawdę się boisz - powtórzyła. - Posłuchaj, skarbie - cedził, zachodząc w głowę, jakim sposobem dziewczyna odgaduje jego myśli - nie boję się, ale... - Owszem. Taki duży facet nie powinien bać się takiej smarkatej, jak ja. Nic, tylko zgrzytać zębami ze złości. Co za dziewczyna, skąd w nim ta słabość do niej? - Masz szesnaście lat i pstro w głowie. Ani myślę napytać sobie biedy z twojego powodu. Jeśli szukasz faceta na szybki numer, rozejrzyj się za kimś innym. Jasno się wyraziłem? Łzy zakręciły się jej w oczach, lecz nie straciła fasonu. Może była i twardsza niż pannice jej pokroju, z którymi dotąd miał do czynienia, ale nie znaczyło to, że jest inna. Na przykład - uczciwsza. - Ty kutasie. - Uniosła zadziornie brodę. - Co? Lepiej ci? Duży chłopiec wygrał? Nie dała mu szansy na odpowiedź. Zanim zdążył zareagować, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę samochodu. Po chwili wahania pobiegł za nią. Wołał ją, ale nie raczyła się zatrzymać czy choćby odwrócić głowę. Wreszcie przegonił uparciuchę i zastąpił jej drogę. - Odsuń się - rzuciła oschle, chociaż oczy miała mokre od łez. Coś w nim drgnęło. Obca mu, nieznana dotąd czułość. A może ani obca, ani nieznana, tyle że nie doświadczana od Bóg wie ilu lat. Przeklęte i najcenniejsze w świecie uczucie, z którym nie wiadomo co począć. - Przepraszam - bąknął nieporadnie. - Nie powinienem był... - ... zachować się jak sukinsyn, tak? - rzuciła ze złością. - Tak. Patrzył jej prosto w oczy. Przygryzła wargę, ale nie odwróciła wzroku. Niechętnie musiał przyznać, że dziewczyna wzbudza w nim coraz większy respekt. Uważaj, napomniał się. Respekt - i już jesteśmy ze sobą blisko. Nie, z żadną pannicą nie będzie blisko. Z tą szczególnie. Ta zwiastowała same kłopoty. - Za mocno dociskasz - powiedział spokojnie. – Nie dajesz wyboru. Gram ostro i niekoniecznie czysto, panno St. Germaine. Dlatego mówię: zabieraj się stąd, bo będziesz płakać jeszcze bardziej. - Nie chcę. Nie mam zamiaru. - Wyprostowała się, uniosła ramiona. - A czego chcesz? - Spotkać się jeszcze z tobą. - Uparta z ciebie osoba. - Założył ręce na piersi. - Do tanga trzeba dwojga. Tłumaczę ci, że jestem dla ciebie za stary. - A ile ci stuknęło? - zapytała niewinnie. - Czterdzieści? - Hamuj. Dziewiętnaście. - Jezu, staruch. Santos parsknął śmiechem i już w komitywie ruszyli dalej. - Może nie staruch, ale pełnoletni. W przeciwieństwie do ciebie. Poza tym chodzi o coś więcej niż kalendarz. Otworzyła usta, by prosić o wyjaśnienie, ale nie dopuścił jej do głosu. - Gloria, mogę zadać ci pytanie? - Strzelaj. - Dlaczego chcesz się ze mną znowu spotkać?