Uciekaj, uciekaj! Kostka bolała jak wszyscy diabli, miał
wra¿enie, ¿e zaraz pekna mu płuca. Biegł przed siebie, potykajac sie i nie zwracajac uwagi na odmawiajace mu ju¿ posłuszenstwa ciało, kluczył miedzy drzewami. Gdzie on jest? Gdzie jego jeep? Gdzie? Za wszelka cene musiał uciec przed staczajacym sie w dół metalowym potworem, ze spotkania z nim nie uszedłby z ¿yciem. Rzucił sie głowa w przód przez powalony wielki pien, poderwał sie i biegł dalej, choc gałazki malin czepiały sie kolcami jego ubrania. Miał nadzieje, ¿e dotrze do jeepa na czas, ¿e uda mu sie ruszyc i zostawic za soba ten koszmar, którego był sprawca Nagle ziemia zadr¿ała i uciekła mu spod nóg. Upadł twarza na wilgotna sciółke. Wtem w oslepiajacym błysku wielka ognista kula wystrzeliła w góre spomiedzy drzew, mieniac sie wszystkimi odcieniami czerwieni i oran¿u. Noc zmieniła sie w dzien. Kiedy cie¿arówka eksplodowała, nocna cisze rozdarł potworny krzyk, straszny, potepienczy odgłos konania, którego nie sposób zapomniec. Na las spadł deszcz iskier, opalajac mu włosy, narciarke i kurtke. Po lesie rozszedł sie dym, zapach oleju napedowego i swad palonej gumy. Przez chwile miał wra¿enie, ¿e zaraz umrze. Bóg jeden wie, ¿e na to zasłu¿ył. Wtedy go zobaczył. Podarunek od samego diabła: w ognistym swietle eksplozji zobaczył swojego jeepa. W 7 przydymionych szybach odbijały sie płomienie. Wóz stał dokładnie tam, gdzie go zaparkował. Na opuszczonej drodze, która dawniej zwo¿ono drewno z wyrebu. Wstał, rozpiał zamek kieszeni i wyjał kluczyki. Otworzył drzwiczki. A wiec udało sie. Prawie. Dym dusił go. Szybko wsiadł do samochodu. Dr¿ał, w kostce czuł bolesne pulsowanie. Przekrecił kluczyk w stacyjce. Jeep zapalił od razu. Las zalewało dziwne, niepokojace swiatło. Na wszelki wypadek nie zdjał narciarki i zatrzasnał drzwiczki. Wrzucił jedynke, silnik zawył, opony zabuksowały w błocie. - No, dalej! Ruszaj! Jeep drgnał, posunał sie odrobine do przodu i stoczył znowu w tył. Cholera. Miał ochote zapalic. Niedobrze. W koncu koła złapały grunt. Ruszył. Spojrzał w lusterko i zobaczył ogien i dym wzbijajace sie ponad drzewa. Ona nie ¿yje. Zabiłes ja. Wysłałes jej czarna dusze prosto do piekła. Zasłu¿yła sobie na to! Właczył radio. Poprzez głosy na antenie i szum silnika przedarła sie znajoma, kojaca piosenka Jima Morrisona. Come on, baby, Light my fire... Nie, nigdy wiecej. Ta dziwka ju¿ w nikim nie rozpali ognia. Nigdy. 1 Nic nie widziała, nie mogła mówic, nie mogła... O Bo¿e, nie mogła ruszyc reka. Próbowała otworzyc oczy, ale nie była 8 w stanie uniesc powiek. Ka¿da wa¿yła tone i paliła