Więc książę nie zapomniał, pomyślała.
Z lekkim niepokojem przypomniała sobie, że książę postawił warunek: chciałby obejrzeć obrazy, kiedy już będą gotowe. Właściwie pierwszy był już skończony. Jednak kiedy podeszła z nim do okna i dokładnie się przyjrzała swojemu dziełu, dostrzegła sporo detali, które należałoby jeszcze dopracować. Muszę pójść w to samo miejsce, gdzie byłam wczoraj — pomyślała — i upewnić się, czy dobrze uchwyciłam światło. Książę na pewno jej dzisiaj nie zaskoczy, ponieważ pojechał ze swymi gośćmi do willi „Wiktoria”. Tak nazwała ją panna Rothschild po wizycie monárchini. Tempera była przekonana, że posiłek będzie tam trwał bardzo długo, a sprzyjać temu będą znakomite potrawy, z jakich zawsze słynęły przyjęcia w domu Rothschildów. Mogę bezpiecznie iść do grodu, pomyślała Tempera. — 79 Jeśli książę ma zobaczyć ten obraz, muszę się do niego przyłożyć. Chwyciła kapelusz z szerokim rondem i pospieszyła na dół przez ogrody. Zbyt była przejęta swą misją, by przystawać, tak jak wczoraj, i patrzeć na kaskady wodospadów, ośnieżone szczyty gór w oddali czy na wodne ogrody. Wszystkie kwiaty, które wybrała do swojego obrazu, były dziś w pełnym rozkwicie. Można by jeszcze poprawić przejrzystość lilii i bardziej nasycić barwy róż — pomyślała. Być może przesadzam z kolorami, zaniepokoiła się, przypomniawszy sobie słowa ojca o tym godnym pożałowania błędzie, jaki popełniało wielu artystów. Wzruszyła ramionami. Kiedy książę zerknie na to dzieło, uzna, że nadaje się jedynie do kosza na śmieci. Zmusiła się, by nie zmieniać już niczego przy kwiatach. W drodze powrotnej znów zachwycała się pięknem ogrodu. Był tak cudowny, tak nieskazitelny, że Tempera nie mogła pojąć, jak można było w ogóle myśleć o wyjeździe stąd dokądkolwiek, zamiast cieszyć się urokiem tej oazy doskonałości. Pomyślała, że czeka ją jeszcze wiele pracy, a dość już spędziła czasu na sprawianiu przyjemności sobie samej. Weszła do zamku. Wszędzie panowała cisza. Tylko pszczoły bzycząc oznajmiały, że uwijają się nad kwiatami pnącymi się po balustradzie tarasu. Wszyscy, pomyślała Tempera, pewnie udali się teraz na sjestę. Pułkownik Anstruther też. Dodawszy sobie w ten sposób odwagi, przeszła przez salon do gabinetu księcia. Położyła swój obraz na sekretarzyku, a potem, olśniona naglą myślą, wcięła do ręki jeden z ołówków i na odwrocie płótna napisała flamandzkie przysłowie, dewizę Jana van Eycka: „Ais Ik Kan”. 80 Dzięki temu książę zrozumie, że starała się najlepiej, jak umiała. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak skromnie i nie na miejscu musi wyglądać jej amatorski obrazek w pokoju