romantyczny film dla dwojga
spojrzenie wpatrującemu się w nich opiekunowi. Jemu podarowuje szczerbaty uśmiech. – Stawiasz kolację, potem pójdziemy, gdzie chcesz. 12/86 1 jula 1845, piąta Świt zastaje go rzygającego tuż za rogiem kurewskiej noclegowni. Zataczając się, rusza w dół pustą o tej porze Champs – Élysées. Nawet błociarze i śmieciarze nie zaczęli jeszcze swojej misji. Jest duszno, jakby to nie był poranek, tylko środek upalnego dnia. Cały Paryż wierci się pewnie w łóżkach, duszony koszmarami rodzącymi się zarówno w przepełnionych, jak i pustych brzuchach. Zbiera się na poranną burzę – fenomen tak rzadki, że niemal wbrew naturze. Przez wiszące nisko chmurzyska z trudem przedzierają się promienie słońca. Wyłuskują muldy ledwo zaschniętego błota poprzecinane strumykami rynsztoków. Muskają napisy krzyczące ze ścian i kominów: „Guérison des maladies secrètes”, „Traitemant brevet du Roi”. Tego drugiego nikt nie za- 13/86 malował, bo dla wszystkich jest jasne, że nie może chodzić o miłościwie i leniwie panującego Ludwika Filipa. Mieszczańska cnota na tronie zarażona syfilisem: to się nawet radykałom, którzy raz po raz próbują wysadzić majestat w powietrze, nie mieści w głowach. Ale poranny przechodzień nie czyta napisów na murach. Odgania myśli o własnym upadku, o nocy, która oblepiła go lepkim poczuciem grzechu. Wkłada ręce do kieszeni surduta. Tam też jest obrzydliwie i lepko. Wyrywa je gwałtownie i wyciąga przed siebie. Krew! Nie, to nie krew. To sok z rozgniecionych czereśni. Kupił je w tutce ze starego afisza od dzieciaka, który snuł się wokół hotelu. Karmił dziewczynę całymi garściami. Jakby chciał, 14/86 żeby się udusiła. Ale ona pluła pestkami dookoła łóżka i śmiała się. Nie powinna była się śmiać. Lecz czy to wystarczający powód, żeby zabić: podskakujące pod nim białe, ociężałe piersi, rozkrzyczane oczy, pijany rechot? Nóż wszedł gładko między żebra. Piersi jeszcze przez chwilę falowały, potem zaczęły